czwartek, 28 listopada 2013

Podstawy gramatyki: Czasy przeszłe.

W moim języku powstały dwa sposoby wyrażania przeszłości, stąd tytuł posta brzmi "czasy przeszłe", a nie "czas przeszły", bo, choć są do siebie podobne, wyrażają odmiennie aspekty przeszłości.
W największym uproszczeniu powiedzieć można, że istnieje czas przeszły dokonany i przeszły niedokonany, podobnie jak w języku polskim. Konstrukcja gramatyczna czasów przeszłych jest prosta, polega jedynie na dołączeniu odpowiedniego słówka posiłkowego przed głównym czasownikiem zdania.

1. Na pierwszy ogień niech pójdzie czas przeszły dokonany. Opisuje on czynność ukończoną, niezależnie od czasu, jaki na jej ukończenie był potrzebny.
Aby utworzyć czas przeszły dokonany, wystarczy przed czasownik, do którego czas przeszły się odnosi, wstawić słówko posiłkowe "hée". W ten sposób:
viquém [idę] : hée viquém [poszedłem]
cém [widzę, patrzę] : hée cém [zobaczyłem]

2. Czas przeszły niedokonany, dotyczący czynności, które w omawianym momencie nie były jeszcze ukończone tworzy się niemal identycznie, słówko posiłkowe ma postać "hédomoko". I tak:
viquém : hédomoko viquém [szedłem]
cém : hédomoko cém [patrzyłem].

Ciekawie w przypadku czasów przeszłych (i przyszłych też, ale o tym kiedy indziej) zachowuje się np. czasownik "suicée" [być]. Trudno jest tutaj wyznaczyć dokładną granicę między czasem dokonanym i niedokonanym. Zazwyczaj problem ten rozwiązuje się następująco: dla użyć oznaczających rzeczywiste dłuższe trwanie, bycie, opisujących tło dla innego, krótszego zdarzenia można użyć czasu przeszłego niedokonanego (można, ale nie trzeba). Można też pokusić się o takie rozwiązanie: czasownik "suicée" w czasie przeszłym dokonanym mógłby oznaczać "stać się, zostać", ale planuję docelowo stworzyć osobny czasownik o takim znaczeniu, żeby nie komplikować zanadto gramatyki.

Istnieje jeszcze jedna kategoria dotycząca wyrażania przeszłości, której nie uwzględniłem lata temu przy tworzeniu konstrukcji czasów przeszłych. Chodzi o czynności powtarzalne, wykonywanie w przeszłości z określoną regularnością. Obecnie zastanawiam się nad dwoma rozwiązaniami: może to być albo osobna konstrukcja, taki jakby trzeci czas przeszły, powiedzmy z własnym słówkiem posiłkowym, lub też stworzenie całej gamy nowych słów, powiązanych ze słowami pierwotnymi, będących takim powtarzalnym odpowiednikiem zwykłych czasowników. Takie rozwiązanie stosuje się w języku polskim (jeszcze), jak choćby pary "jeść-jadać", "iść-chodzić/chadzać", "spać-sypiać". Jednak to wyjście może wymagać sporej pracy słowotwórczej i pewnych także zmian w czasie teraźniejszym, bo skoro zaistnieją nowe słowa, to przecież znajdą swoje miejsce we wszystkich czasach gramatycznych. A sytuację czynności regularnych w czasie teraźniejszym łatwo wyrazić dodając do czasownika przysłówek "często" lub jakikolwiek inny wyrażający częstotliwość. Można, oczywiście, analogicznie postąpić w czasie przeszłym, do istniejącej formy czasu przeszłego dodając odpowiedni przysłówek i jeśli nie będę miał serca do tworzenia nowej konstrukcji, tak zapewne się stanie :)


sobota, 27 lipca 2013

Podstawy gramatyki: Czas teraźniejszy, odmiana czasowników.

W poprzednim wpisie przedstawiłem osoby gramatyczne, co było wstępem do omówienia kolejnych zagadnień gramatycznych mojego języka. W dzisiejszym wpisie chciałbym poruszyć kwestię czasów gramatycznych, skoncentrować się na czasie teraźniejszym i wyjaśnić zasady tworzenia form czasu teraźniejszego czasowników.
W moim języku rozróżnia się trzy czasy: przeszły, teraźniejszy i przyszły, jednak nie oznacza to, że istnieją tylko trzy typy konstrukcji gramatycznych, po jednej dla każdego z nich. Sytuację odrobinę komplikuje fakt istnienia formy dokonanej i niedokonanej dla czasów przeszłego i przyszłego; konstrukcji gramatycznych będzie zatem pięć. Dzisiaj zajmę się jednak tylko czasem teraźniejszym.

Czas teraźniejszy w moim języku obejmuje zarówno czynności dziejące się w chwili mówienia, jak też i te, które dzieją się regularnie, zazwyczaj lub też nigdy. Różnica między nimi wynika z kontekstu i jak wiemy my, użytkownicy języka polskiego, jest to w zupełności wystarczające dla pełnego zrozumienia.
Czas teraźniejszy i odmianę czasowników omówię na przykładzie najpopularniejszych czasowników, będą to: być - suicée, mieć - űb oraz iść - viquée. Wykorzystam też tabelę osób gramatycznych, która pojawiła się w poprzednim wpisie.

Każda z osób gramatycznych charakteryzuje się swoją unikalną końcówką gramatyczną dodawaną do czasownika, z tego też powodu nie ma potrzeby tworzenia form typu: [zaimek osobowy + czasownik z końcówką], wystarczy sam tylko czasownik z końcówką (podobnie, jak w języku polskim).

Liczba pojedyncza:
1. (ja) czasownik + (é)m 
2. (ty) czasownik + (é)qui
3a. (on) czasownik + (é)céoko
3b. (ona) czasownik + (é)quad
3c. (ono) czasownik + (é)quidis

Odmiana czasownika 'być' - 'suicée' w czasie teraźniejszym:
1. suicém - jestem / bywam
2. suicéqui - jesteś / bywasz
3a. suicécéoko - on jest / bywa
3b. suicéquad - ona jest / bywa
3c. suicéquidis - ono jest / bywa

Ponieważ czasownik suicée zakończony jest standardową kocówką czasownika (ée), dodajemy do niego końcówki czasu teraźniejszego bez mocnego 'e' podanego w nawiasach.
Jak postępować z czasownikami nietypowymi, nie kończącymi się standardowo pokażę na następnym przykładzie, będzie to 'mieć' - 'űb':

1. űbém - mam / miewam
2. űbéqui - masz / miewasz 
3a. űbécéoko - on ma / miewa
3b. űbéquad - ona ma / miewa
3c. űbéquidis - ono ma / miewa

W tym wypadku końcówki dodawane są z użyciem mocnego 'e' podanego w nawiasach, ponieważ nie posiadają go czasowniki nietypowe.

Jeszcze jedej czasownik (typowy), czyli 'iść' - 'viquée':

1. viquém - idę / chodzę / chadzam
2. viquéqui - idziesz / chodzisz / chadzasz
3a. viquécéoko - on idzie / chodzi / chadza
3b. viquéquad - ona idzie / chodzi / chadza
3c. viquéquidis - ono idzie / chodzi / chadza

Liczba mnoga:
Końcówki liczby mnogiej wykorzystują wzór znany już z liczby mnogiej zaimków osobowych. Do podanych wcześniej końcówek czasu teraźniejszego wystarczy zatem dodać '-go' i otrzymuje się w ten sposób odpowiednią końcówkę liczby mnogiej. Dla przykładu: 
viquém - idę; viquémgo - idziemy
viquéqui - idziesz; viquéquigo - idziecie 
itd.

Formy przeczące:
Tworzenie tych form jest niezwykle proste, wystarczy do czasownika (z odpowiednią już końcówką) dodać przedrostek 'ű'.
Przykłady: 
suicém - jestem, űsuicém - nie jestem
viquéquigo - idziecie, űviquéquigo - nie idziecie

W przypadku czaoswnika 'mieć', który sam zaczyna się od 'ű', należy zastosować przedrostek zmodyfikowany 'űn'. 
űbém - mam, űnűbém - nie mam.

To tyle na dziś, w następnym odcinku chciałbym zająć się czasem przeszłym.
P.S. Znalazłem mapę :)










czwartek, 4 lipca 2013

Podstawy gramatyki: Osoby, liczba pojedyncza i mnoga.

Dotychczas podzieliłem się z Wami podstawowymi, wstępnymi infromacjami o moim języku; dzisiaj chciałbym pójść dalej i rozpocząć cykl wpisów dotykających zagadnień gramatycznych. (Czeka nas seria wpisów poświęconych gramatyce, dopóki nie znajdę mapy) W dzisiejszym poruszę kwestię osób gramatycznych, zarówno w liczbie pojedynczej jak i mnogiej. Omówię też liczbę mnogą rzeczowników, ponieważ jest ona prosta i łatwa do zapamiętania.

Osoby gramatyczne w moim języku dla przeciętnego użytkownika języków z grupy indoeuropejskiej nie powinny stanowić żadnego problemu. Z tego, co sam zdążyłem zauważyć, podobny podział na osoby występuje też w językach innych grup, ale wiem też, że często odległe od nas kulturowo cywilizacje zupełnie inaczej roruzmieją to, co dla nas oczywiste i może tam dochodzić do ciekawych zjawisk językowych.
Wracając do tematu: osoby gramatyczne pokrywają się z tymi, kóre znamy ze szkolnych lekcji języków europejskich. 
W liczbie pojedynczej będą to: 
- osoba pierwsza, czyli mówiący o sobie; ja
- osoba druga, czyli partner rozmówcy (interlokutor); ty
- osoba trzecia, czyli niebędąca ani rozmówcą, ani jego interlokutorem; on, ona lub ono (także: to, jako przedmiot będący tematem romowy)

W liczbie mnogiej odpowiednio:
- osoba pierwsza, czyli grupa, z którą identyfikuje się mówiący: my
- osoba druga, czyli interlokutorzy, lub grupa, z którą identyfikuje się interlokutor: wy
- osoba trzecia, czyli grupa niebędąca ani grupą mówiącego, ani interlokutora: oni lub one (także: te, jako grupa przedmiotów będących tematem rozmowy).

W moim języku formy te mają następującą postać (będę je przypisywał numerkom, dla przejrzystości, w razie potrzeby umieszczę komentarz):

Liczba pojedyncza:
1. ji
2. tuo
3a. ir (tylko ludzie r.m., mężczyźni, chłopcy itp)
3b. éil (tylko ludzie r.ż., kobiety, dziewczyny itp)
3c. éilir (dzieci oraz zwierzęta i przedmioty, idee itp)

Liczba mnoga:
1. jigo
2. tuogo
3a. irgo (analogicznie do zasad l.poj.)
3b. éilgo (analogicznie do zasad l.poj.)
3c. éilirgo (analogicznie do zasad l.poj.)

Widać wyraźnie, że tworzenie liczby mnogiej osób gramatycznych (nie mylić z liczbą mnogą rzeczowników!) odbywa się poprzez dodanie przyrostka -go do formy liczby pojedynczej.

Liczbę mnogą samych rzeczowników tworzy się w sposób bardzo prosty, mało odkrywczy i bardzo "ej-chłopie-poszedłeś-na-łatwiznę". Do rzeczownika wystarczy dodać -s, jak w wielu językach germańskich, w dodatku z tylko jednym zastrzeżeniem, że jeśli rzeczownik pierwotnie zakończony jest na -s, to należy do niego dodać koncówkę zmodyfikowaną -os.
Przykłady:
méi (kwiat) - méis (kwiaty)
quicée (dom) - quicés (domy)
urbs (miasto) - urbsos (miasta)

piątek, 21 czerwca 2013

Mój świat

Język, to nie wszystko. Tak naprawdę, to wcale nie od niego się zaczęło. Jako pierwszy w mojej wyobraźni powstał fantastyczny świat, który długo nie miał żadnej konkretnej formy. W czasach późnego dzieciństwa często dla zabawy rysowałem mapy nieistniejących światów, nie wszystkie z nich przetrwały, ale te, które udało się zachować po jakimś czasie połączyłem w jedną spójną mapę "mojego" świata. Od tamtej pory nic się nie zmieniło i powstała wówczas mapa jest oficjalnym i ostatecznym przedstawieniem wymyślonego przeze mnie świata i dzisiejszy wpis chciałbym jemu właśnie poświęcić, bez niego bowiem zapewne nie doszłoby do prac nad skonstruowaniem języka. Na opis mojego świata złożą się informacje o jego geografii, religii i garść informacji historycznych.

Geografia:

Stworzony przeze mnie świat, to duża wyspa-kontynent i dwie mniejsze wyspy. Klimat jest ciepły i suchy, w przeważającej części przypomina klimat zwrotnikowy z mała ilością roślinności, południowe krańce jedynie charakteryzują się bardziej wilgotnym klimatem przypominającym tropikalny, z bogatą roślinnością i częstszymi opadami.

Główną i dominującą rzeką jest Léquamus stanowiący ważny szlak transportowy. Jego źródła znajdują się w górzystych prowincjach południowych, płynie z południa na północ leniwie tocząc swoje wody przez centralne równiny, przepływa przez stolicę (Antariya) i ostatecznie wpada do oceanu w nadmorskim, portowym mieście Quadolla.

Największym miastem jest stołeczna Antariya (8 mln mieszk.), do innych ważnych miast zaliczają się wspomniane już miasto Quadolla oraz stolice poszczególnych prowincji. Quadolla jest jedynym wielkim miastem nie będącym stolicą prowincji.

Mój świat, to jeden kraj zwany Naiŝée podzielony na prowincje, z których każda ma swoją lokalną stolicę stanowiącą miejscowe centrum gospodarcze i administracyjne. Prowincje północne są gęściej zaludnione, a południowe charakteryzują się małą liczbą ludności, ich stolice, pomimo pełnienia funkcji administracyjnych są małymi miasteczkami.

Religia:

Naiŝée posiada własną religię o cechach politeistycznych. Panteon składa się z siedmiu bóstw (zwanych Bogami) czczonych oddzielnie, jednak wszystkie one uznaje się za emanacje jednej Najwyższej Boskiej Istoty (Qui). Od imion Bogów wywodzą się nazwy siedmiu dni tygodnia oraz siedmiu miesięcy (kalendarz Naiŝée składa się z siedmiu miesięcy, w odróżnieniu od znanego nam dwunastomiesięcznego). Szczególną funkcję w życiu religijnym kraju pełni miasto Li Ai ze zbudowaną na Wzgórzu Mocy (Mémű) świątynią i położonym przy niej klasztorem.

Historia:

Istnieje zarys historii Naiŝée, oto on: Naiŝée powstało z połączenia wspólnot plemiennych posługujących się różnymi odmianami języka staronajssejskiego. Każda ze wspólnot plemiennych stała się następnie jedną z prowincji, a najważniejsza osada danej wspólnoty awansowała do funkcji stolicy prowincji. Zjednoczony kraj zaczął się ujednolicać, czemu sprzyjała wspólnota językowa i etniczna, różnice dialektyczne powoli zanikały. Proces ten został przerwany przez inwazję Inoryjczyków (inna cywilizacja o niesprecyzowanym położeniu, wiadomo jedynie, że przybyli zza oceanu od wschodu). Okupacja inoryjska została zakończona dzięki serii bezkrwawych powstań, których siła zwielokrotniona była pomocą Bogów. Pierwsze wyzwoliły się prowincje północne, dwie prowincje południowe (Kuŝo i No Kuŝo) pozostawały pod panowaniem inoryjskim dłużej, co poskutkowało słabszym rozwinięciem gospodarczym tych terenów oraz małymi różnicami dialektycznymi (w mowie południowych prowincji słychać różnicę w sylabach zawierających "q" i "u" względem ujednoliconej wersji języka z prowincji północnych).

Samą mapę aktualnie gdzieś wcięło. Nie będę czekać na jej znalezienie z publikacją wpisów, które już mam w planach; gdy mapa się znajdzie, poświecę jej nowy, osobny wpis.

piątek, 26 października 2012

Słowotwórstwo

Kolejny wpis chciałbym poświęcić wyrazom i ich kreowaniu. Wiadomo, że wyrazy, zaraz po alfabecie są podstawą tworzonego języka i proces ich powstawania rozpoczął się na samym początku moich zabaw z językiem. Wydawało mi się wtedy, że wyrazy będą odrębnymi bytami, każdy z nich wymyślany osobno, odmienny wyraz na określenie każdego z istniejących w otaczającym mnie świecie pojęć (oraz pojęć istniejących w moim wymyślonym świecie). Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, nie zauważyłem jeszcze, że w językach żywych wyrazy nie występują odrębnie i niezależnie od siebie, ale tworzą grupy i rodziny wyrazów, w których jedne wyrazy pochodzą od innych i powstają dzięki całemu arsenałowi końcówek, przyrostków i przedrostków. Początkowy trud wymyślania za każdym razem nowego tworu po pewnym czasie zastąpiłem tworzeniem wyrazów pochodzących od wyrazów pokrewnych, powiązanych z pojęciem, do którego odnosić się miało nowe słowo.
Przykładowo: od czasownika "viquée" (iść, przemieszczać się) powstały wyrazy: "viqui" (droga) oraz "viquéng" (chodzenie, poruszanie się).

Istnieje już w moim języku mały zbiór końcówek i przyrostków służących do tworzenia wyrazów pokrewnych, jednak jest on jeszcze niedoskonały i cały czas ma miejsce proces jego wzbogacania, w miarę jak zadaję sobie sprawę, ile jeszcze pojęć czeka w kolejce na własną nazwę.

Proces tworzenia wyrazów nie jest skomplikowany, nie wymaga zmiany tematu wyrazu, nie powstają oboczności tematowe, a to wszystko dzięki temu, że sporządziłem jasne zasady dotyczące budowy wyrazów; jest oczywiście kilka wyjątków, ale czym byłoby życie bez wyjątków? :)

Używane końcówki i przyrostki, to:
-ée - końcówka czasowników. Niemal wszystkie czasowniki w bezokoliczniku kończą się właśnie w ten sposób.
-a - końcówka form przypuszczających czasowników.
-o - końcówka przymiotników.
-i - końcówka rzeczowników tzw. "namacalnych" (stosowana do nazw przedmiotów).
-éng - końcówka rzeczowników odczasownikowych, stosowana do nazywania czynności.
-sug - to również końcówka rzeczowników odczasownikowych, ale stosowana nieco inaczej (więcej o tym za chwilę).

Oprócz tych podanych powyżej są jeszcze końcówki deklinacyjne dla wszystkich osób liczby pojedynczej i mnogiej, ale omówię je przy innej okazji.

Przyrostek istnieje jak na razie jeden i jest to przyrostek "ko-" stosowany niegdyś do oznaczania cechy dokonanej (w odróżnieniu od wariantu niedokonanego), ale obecnie zastanawiam się nad sensem jego istnienia i możliwe, że zarzucę jego stosowanie.

Do określania nowych rzeczowników stosuję aż trzy różne końcówki. Ja osobiście powiedziałbym, że tylko trzy, bo zauważam, że przydałoby się ich jeszcze kilka. Przedstawię ich zastosowanie na prostym przykładzie:
czasownik "cée" - widzieć. Rdzeń tego wyrazu, to "c", w tym wypadku wychodzi na to, że rdzeń jest jednoliterowy, zdarza się.
Do tak powstałego rdzenia dodajemy końcówki, po kolei:
-i - rzeczowniki namacalne. Otrzymujemy wyraz "ci", który może oznaczać na przykład "oko", albo "lupę", czy "okulary", ale oczywiście najbardziej odruchową opcją będzie uznanie, że tak powstały wyraz w pierwszej kolejności powinien oznaczać "oko". Wyrazy "lupa", czy "okulary" mogłyby powstać na przykład od wyrazu oznaczającego "poprawę", "wzrok" lub coś podobnego, mógłby też powstać poprzez zapożyczenie, ale staram się nie dokonywać zapożyczeń (to, że mój język jako taki powstał w oparciu o języki europejskie jest już dla mnie wystarczające).
-éng - rzeczowniki odczasownikowe. "Céng" oznaczać będzie "patrzenie", "oglądanie".
-sug - drugi rodzaj rzeczowników odczasownikowych. "Ŝug" będzie oznaczać "widzenie", ale w takim sensie, jak w zdaniu "mieć widzenie z kimś". I jeszcze o pisowni tego konkretnego wyrazu: pamiętajcie, że "c" i "s", to dwa warianty tej samej głoski; postawione obok siebie tworzą podwójną głoskę "s", zapisywaną jako "s" z daszkiem. Za pomocą końcówki -sug można by też utworzyć wyraz "wzrok".

Do tego zestawu końcówek w najbliższym czasie dołączę końcówkę oznaczającą wykonawcę czynności, tak, żeby móc utworzyć np. wyraz "widz".

Dalsze zabawy słowotwórcze są jak najbardziej możliwe. Do wyrazu uprzednio utworzonego dzięki końcówkom można dołączać kolejne. Zasada jest tylko jedna i istnieje ona od początku, stworzona jako zasada dotycząca pierwotnie jedynie wyjątków. Od samego początku uznałem, że jeśli wyraz podstawowy nie kończy się prawidłową końcówką, czyli jest wyjątkiem, wszelkie nowe końcówki należy dodawać łącznie z "r". Dla przykładu: "woda", to w moim języku "vacée", rzeczownik zakończony nietypowo, bo końcówką czasownika. Dlatego słowo "wodny" ma postać "vacéro", ponieważ końcówkę przymiotnikową "-o" należało wspomóc "r". Tę zasadę stosujemy właśnie przy tworzeniu nowych wyrazów, które same były uprzednio utworzone z pomocą końcówek. Wyraz "lupa" można utworzyć od słowa "wzrok" ("ŝug") dodając do niego końcówkę rzeczownika namacalnego "-i". Otrzymamy w ten sposób "ŝugri".

Wszystkie podane tutaj przykłady powstały na potrzeby tego wpisu. Jeśli znajdę słownik (który gdzieś zaginął lata temu; miał postać kilku luźnych kartek, co pewnie bardzo mu w zniknięciu pomogło), sprawdzę, czy na przykład słowo "oko" rzeczywiście miało postać taką, jak zasugerowana dzisiaj. Jeśli natomiast słownika nie znajdę (co jest bardziej prawdopodobne) zabawę ze słowotwórstwem będę mógł zacząć na nowo :)

wtorek, 7 sierpnia 2012

Wymowa i czytanie

W kolejnym wpisie chciałbym przedstawić pisownię, sposób jej czytania oraz wymowę mojego języka. Od razu wspomnę, że na blogu będę posługiwać się głównie transliteracją - dlatego, że sprawdza się równie dobrze, co mój alfabet i ma tę niewątpliwą zaletę, że można się nią posługiwać na komputerze. Jeśli ktoś chciałby kiedyś posłużyć się moim alfabetem, wystarczy, że w miejsce łacińskich liter wstawi ich moje odpowiedniki.

Zacznijmy od prezentacji dźwięków. W moim języku istnieje kilka głosek, których nie ma w języku polskim. Nie, nie martwcie się, nie stworzyłem niczego na kształt języka xhosa (języki mlaskowe), będzie prosto i przyjemnie.
Prezentację nietypowych głosek przeprowadzę w kolejności alfabetycznej, wydaje mi się to najłatwiejsze i mam pewność, że niczego nie przegapię.

  • Na pierwszy ogień idzie "d", które znajduje się w jednej grupie ze swoim bezdźwięcznym odpowiednikiem "t". Ich wymowa jest podobna do polskiej, z tym, że koniuszek języka idzie nieco w tył. W języku polskim podczas wymawiania "t" i "d" koniec języka trzymamy przy zębach (górnych), w moim języku natomiast należy go nieco cofnąć, tak, aby dotknął końca podniebienia twardego (tam, gdzie zaczyna się taki "dołek" w podniebieniu, jeśli cofniecie język, to łatwo wyczujecie). Podobna sytuacja dzieje się w przypadku połączeń spółgłoski "s" z niektórymi samogłoskami - wtedy też język cofamy wgłąb, będzie o tym jeszcze później, przy prezentacji liter alfabetu w transliteracji.
  • Następnym nietypowym dźwiękiem, idąc dalej wzdłuż alfabetu, wydaje się być "h". Sama głoska "h" jest niewinna i niczym się nie wyróżnia. Posiada jednak swoją niecną siostrę, która w języku polskim już nie występuje, a w moim jak najbardziej - mowa o dźwięcznym "h". Nie wiem, jak prosto opisać dźwięczne "h"... to po prostu "h", tyle, że dźwięczne... Spróbujcie. Ryzykujecie co najwyżej gimnastykę aparatu dźwiękowego.
  • Przechodzimy teraz do "r". Wymowa "r" jest jedną z pozostałości fascynacji brzmieniem francuskiego, przyprawioną po mojemu. Wiecie, jak Francuzi wymawiają "r"? Pewnie wiecie, dodajcie tylko do tego nieco twardości, to powinno być ciut bardziej szorstkie niż śpiewna i romantyczna francuszczyzna.
  • Następnym dźwiękiem będzie "y". W moim języku taka samogłoska wprawdzie nie występuje, ale istnieje samogłoska, która brzmi bardzo podobnie, jak dźwięk pomiędzy "u" a "y". Nieco jak niemieckie "u" umlaut, ale nie tak miękko.
  • Pozostała jeszcze kwestia nosówek. W języku polskim mamy dwie nosówki: nosowe "e" (zapisywane "ę") i nosowe "o" (zapisywane "ą"). W moim języku każda samogłoska ma swój wariant nosowy. Każda! A że mam sześć samogłosek, to będzie też sześć głosek nosowych. Nie jest to wcale takie trudne, trzeba jedynie troszkę poćwiczyć buzię i język.

Dodatkowo wspomnieć można o kilku drobnych dźwiękach, wartych odnotowania.

  • Głoska "f" powstaje nieco inaczej - w języku polskim polega ona na przytknięciu górnych zębów do dolnej wargi. W moim języku należy ząbki wyeliminować (niekoniecznie na trwałe) i operować samymi wargami, jakbyśmy dmuchali delikatnie. W ten sposób powstaje delikatna, lekka wersja "f".
  • Dźwięk "la" - w moim języku spółgłoska "l" łączy się z każdą samogłoską w normalny, przewidywalny sposób. Wyjątkiem jest połączenie "l" + "a", w którym "l" przybiera postać wzmocnioną, zaczyna się od uniesienia końca języka do podniebienia, a następnie mocnym mlaśnięciu, przy jednoczesnym wymawianiu dźwięku "la". To trochę tak, jak ta zabawa z dzieciństwa, kiedy udawało się dźwięk jadącego konia (przynajmniej w moim przedszkolu była taka zabawa).
  • Ostatnim chyba ciekawym egzemplarzem będzie głoska "c". Nie łączy się ona nigdy z samogłoskami płynnie, zazwyczaj po niej występuje spółgłoska, a jeśli już ma to być samogłoska, to nie będzie między nimi płynnego połączenia, między "c" a następującą samogłoską nastąpi króciutka przerwa (podobno nazywa się to zwarciem krtaniowym np. tutaj).


Po prezentacji ciekawych dźwięków chciałbym przejść do przedstawienia alfabetu transliteracji. Podam pełny alfabet, w naturalnej kolejności, zatrzymując się przy literach, które wymagają komentarza.
a, b,
c - za pomocą tej litery zapisuje się niektóre warianty głoski "s". Chodzi tu o "sa", "se" i "si", wszystkie z cofniętym końcem języka zapisywane odpowiednio "ca", "cée" i "ci"; pozostałe opcje, czyli "so", "su" i "sy" wymawiane są już tak jak w polskim i zapisywane: "so", "su" oraz "sű",
d - pamiętajcie o cofnięciu końca języka,
e - słabe "e", nie ma wartości fonetycznej, tak zwane fonetyczne zero. Po samogłoskach wymawiane jako płytkie "j", po spółgłoskach nie występuje, spotkać je można jedynie po "n", ale o tym nieco później,
é - mocne "e", wymawiane jak nasze "e",
g, h, i
j - wymawiane jak nasze "ż",
k, l, m, n, o, p,
q - jest wariantem "k"; wymowę ma taką samą, jednak używane w innych połączeniach: "ka", "ke" i "ki", zapisywane jako: "qua", "quée" oraz "qui". Pozostałe warianty, czyli "ko", "ku" i "ky" zapisywane: "ko", "ku" i "kű",
r - wymawiane nieco francusko,
ŕ - tak zapisuje się dźwięczne "h",
s,
ŝ - podwójne "s". Nie można zwyczajnie zapisać tego jako "ss", ponieważ "ss" czyta się jak "z",
t - pamiętajcie o cofniętym końcu języka,
u,
ű - dźwięk pomiędzy "u" i "y",
v - czytane jako "w",
x - czytane jako "ks",
y - czytane jak nasze "j", ale po nim może wystąpić tylko samogłoska, np. dźwięk "aja" należy zapisać "aya", ale już dźwięk "ajn" należy zapisać "aen", wykorzystując słabe "e".

Wieloznaki. Niektóre dźwięki zapisuje się używając dwóch lub więcej liter.
Przykłady:
Wspomniana wcześniej grupa "ka, ke, ki", zapisywana z pomocą "q" oraz "u": "qua, quée, qui".
ck używane do zapisu "k" + spółgłoska, np. "cklo" czyli "klo"
ch czytane jako "sz" (z samogłoskami łączy się tylko z pomocą zwarcia krtaniowego: "cha" przeczytamy jako: "sz'a")
ph, czyli delikatne "f" (delikatne... innego i tak nie ma...)
tse - w ten sposób zapisuje się dźwięk "c". Przy połączeniach z samogłoskami następuje zwarcie krtaniowe: "tsea" czyta się jako "c'a"
u + samogłoska - w takim układzie "u" czytamy jako "ł", np. "ua" czytamy jako "ła"
vhű oraz xhű - w ten sposób zapisuje się dźwięku "wy" i "ksy". Z innymi samogłoskami litery "v" i "x" nie potrzebują już "h" w środku
ss - zapis głoski "z"
lla - w ten sposób (przez podwójne "l") zapisuje się specyficzny wariant spółgłoski "l" w połączeniu z samogłoską "a"
ée - zauważyliście też pewnie, że wygłosowe "e", czyli zawsze na końcu wyrazu, zapisuje się zwyczajowo "ée" i nikt nie wie, dlaczego (tzn. ja wiem, ale nie powiem).

Specyficzna sprawa "n".
"N" jest ciekawą literą. Z jednej strony, przy połączeniach z samogłoskami zachowuje się tak, jak można się tego po niej spodziewać: "na, ni, nu, no" przeczytamy tak samo, jak są zapisane. "N" może jednak wystąpić po samogłosce i wtedy daje jej nosowość: "an, on, un" przeczytamy jako" a~, ą, u~". Jeśli po "n" znajdzie się inna spółgłoska, sytuacja się nie zmieni, nadal "n" będzie tworzyć nosowość. Jeśli jednak znajdzie się tam samogłoska, nosowość zanika: "ana" czytamy jako "ana", a nie jako "a~a". Aby zlikwidować nosowość, mimo braku kolejnej samogłoski, należy wspomóc się słabym "e", które i tak nie ma dźwięku, ale przecież jest samogłoską. Dźwięk "on" zapiszemy więc "one".

Akcent pada zawsze na ostatnią sylabę, mimo odmiany i łączenia wyrazów. W wyniku tego w różnych sytuacjach różne części tego samego wyrazu mogą być akcentowane.

Na zakończenie dzisiejszego wpisu podam jeszcze kilka przykładów wyrazów z mojego języka wraz z objaśnieniem ich wymowy.
suicée - [słisze] - "u" w połączeniu z "i" daje nam dźwięk "łi"; "c" będące wariantem "s" wymawia się wiadomo jak, a dźwięk ten przypomina nieco "sz". Nie ma mowy jednak o pomyłce - prawdziwe "sz", czyli "ch" nigdy nie łączy się płynnie z samogłoskami.
viquém - [wikem] - dźwięk "ke" zapisany z przy użyciu "q" oraz "u".
jibal - [żibal]
jémond - [żemąd] - pamiętajcie o specyficznej wymowie "d"
tuo - [tło] - pamiętajcie o specyficznej wymowie "t"
űcao - [yszao] - znowu mamy tutaj "c" jako wariant "s".

Czy wpis był jasny, zrozumiały? W razie wątpliwości i niedociągnięć z mojej strony, proszę o uwagi.




piątek, 3 sierpnia 2012

Pismo

Czas na drugi wpis (drugiego posta?).
Okazuje się, że pomysł z założeniem bloga nie był wcale tak niemądry, co więcej, wychodzi na to, że nie tylko ja spędzałem w dzieciństwie dużo czasu na wymyślaniu fantastycznego świata wraz z dotyczącymi go szczegółowymi kwestiami. A ponieważ ludzie są różni, to gdy ja zajmowałem się tworzeniem języka, religii i mitologii, ktoś inny precyzował u siebie kwestie polityczne. A wiem jeszcze o co najmniej jednej osobie z zamiłowaniem oddającej się przebywaniu w więcej niż jednym świecie na raz. Bardzo mnie cieszy, że nie ja jeden miałem takie hobby (miałem i mam, nie umarło ono przecież wraz z osiągnięciem dorosłości).

Dziś będzie o piśmie (każdy zdążył się już pewnie zorientować po tytule).
Pierwsze moje próby stworzenia własnego, odrębnego systemu pisma były dość prymitywne, zaledwie kilka liter nieco zmodyfikowanych, nie w celu stworzenia pisma jako takiego, ale "żeby to trochę inaczej wyglądało". Nie było to kilka tych samych liter, w zależności od dnia, nastroju itp. bazgrałem sobie na kawałkach papieru przeróżne warianty. Lubiłem słowa, nadal je lubię, podoba mi się strona wizualna pisma i często zapisywałem sobie zupełnie nic nie znaczące wyrazy po to, żeby móc na nie patrzeć i cieszyć się ich wyglądem.

Przykład notatki zapisanej w wolnej chwili dla samego zapisywania ciekawych słów. Treść nic nie znaczy, chodziło jedynie o formę.
Tu natomiast przykład notatki z wprowadzonymi modyfikacjami w piśmie. Treść, podobnie jak poprzednio, nie posiada znaczenia.



W pewnym jednak momencie postanowiłem pójść o krok dalej i stworzyć pismo dedykowane mojemu językowi, stworzone od podstaw i całkowicie nieczytelne dla osób niewtajemniczonych. Zrobiłem to w ciągu jednego popołudnia, jak już wcześniej wspominałem, przekształcając litery alfabetu łacińskiego. Wyszło całkiem zgrabnie, podobało mi się i z efektu byłem na tyle zadowolony, że alfabet ten przetrwał do dziś (z kilkoma, ledwie może trzema, kosmetycznymi poprawkami na przestrzeni lat), stosuję go prawie na co dzień, na przykład do zapisu listy zakupów, do czynienia wynurzeń natury egzystencjalnej w pamiętniku itp.
No dobrze, pamiętnika nie prowadzę od pewnie dwóch lat, ale inne użycia nadal pozostały. I ciekawostka - alfabet mojego języka jest tak skonstruowany, że z powodzeniem można go stosować do języka polskiego.



Jedna z eksperymentalnych form alfabetu; nigdy się jednak nie przyjęła.



Ostateczna forma alfabetu zapisana jeszcze poziomo. Jest to przykład najbardziej pierwotnego kształtu alfabetu, jeszcze  przed drobnymi poprawkami.


Kwestią z początku nierozstrzygniętą był sposób zapisu i kierunek tekstu. Odruchowo zacząłem posługiwać się nowym alfabetem zapisując litery jedna za drugą, poziomo, od lewej do prawej. Mało rewolucyjnie, prawda? Pomyślałem, że skoro ma to być mój język i moje pismo, to mam prawo do eksperymentowania i próbowania różnych dróg. Ze względu na to, że litery mojego alfabetu mają tylko jedną postać (nie ma rozróżnienia na litery wielkie i małe) oraz że nie łączą się ze sobą i zapisywane są obok siebie oddzielnie, mogłem wypróbować różne kierunki tekstu, ostatecznie decydując się na zapis pionowy, od lewej do prawej. Pionowy chyba dlatego, że to dość poważne odstępstwo, a kierunek lewa-prawa podyktowany jest względami praktycznymi - jestem praworęczny i kierunek odwrotny skutkowałby tym, że sunąłbym dłonią po świeżo zapisanych wyrazach rozmazując atrament. Istnieje jeszcze wprawdzie możliwość pisania od dołu do góry, ale ten sposób okazuje się wyjątkowo niewygodny.


Krótki fragment tekstu w moim języku, zapisany moim alfabetem (kształt obecny).


Tutaj z kolei krótki fragment tekstu w języku polskim zapisany moim alfabetem. 


Sprawa transkrypcji.
Transkrypcja, a jakże, istnieje. Mimo stworzenia alfabetu na początku prac nad moim językiem zapisywałem  wyrazy alfabetem łacińskim (nieco zmodyfikowanym, aby pasował do języka; gdzieniegdzie była kreseczka na "e", tudzież daszek nad "s" itp.). Ponieważ nie przywykłem jeszcze do mojego pisma, łatwiej i szybciej było posługiwać się transkrypcją. Dużo później dowiedziałem się też, że moją transkrypcję powinno się raczej nazywać transliteracją, ponieważ alfabetem łacińskim zapisuje się nie brzmienie moich wyrazów, ale oddaje się ich ortografię w miejsce moich liter wstawiając ich łacińskie odpowiedniki. Sprawia to, że na dobrą sprawę mój język posiada dwa systemy pisma, oba równie dobrze do niego dopasowane. Transkrypcja potrafi być problematyczna właśnie dlatego, że polega na zapisywaniu brzmienia obcych wyrazów, pomijając całkowicie  kwestie ortografii i np. upodobnień międzygłoskowych, które są wyraźnie dostrzegalne, gdy dany język występuje w swoim oryginalnym zapisie. Transliteracja była idealnym rozwiązaniem dla mnie w początkowej fazie tworzenia języka, gdy kwestie połączeń rdzeni i końcówek wyrazów, czy też połączeń między wyrazami, gdzie potrafi dochodzić do upodobnień, czy innych interakcji, musiały być jasne, a nie mogłem sobie jeszcze pozwolić na szerokie zastosowanie mojego pisma (bo za słabo je przyswoiłem).
Przykładowe wyrazy zapisane transliteracją, w nawiasie kwadratowym wymowa i zarazem transkrypcja polska. Tutaj wyraźnie widać, dlaczego transliteracja jest lepszym rozwiązaniem - wiadomo dzięki niej dokładnie, jak dany wyraz zapisywany jest w oryginale.