piątek, 26 października 2012

Słowotwórstwo

Kolejny wpis chciałbym poświęcić wyrazom i ich kreowaniu. Wiadomo, że wyrazy, zaraz po alfabecie są podstawą tworzonego języka i proces ich powstawania rozpoczął się na samym początku moich zabaw z językiem. Wydawało mi się wtedy, że wyrazy będą odrębnymi bytami, każdy z nich wymyślany osobno, odmienny wyraz na określenie każdego z istniejących w otaczającym mnie świecie pojęć (oraz pojęć istniejących w moim wymyślonym świecie). Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, nie zauważyłem jeszcze, że w językach żywych wyrazy nie występują odrębnie i niezależnie od siebie, ale tworzą grupy i rodziny wyrazów, w których jedne wyrazy pochodzą od innych i powstają dzięki całemu arsenałowi końcówek, przyrostków i przedrostków. Początkowy trud wymyślania za każdym razem nowego tworu po pewnym czasie zastąpiłem tworzeniem wyrazów pochodzących od wyrazów pokrewnych, powiązanych z pojęciem, do którego odnosić się miało nowe słowo.
Przykładowo: od czasownika "viquée" (iść, przemieszczać się) powstały wyrazy: "viqui" (droga) oraz "viquéng" (chodzenie, poruszanie się).

Istnieje już w moim języku mały zbiór końcówek i przyrostków służących do tworzenia wyrazów pokrewnych, jednak jest on jeszcze niedoskonały i cały czas ma miejsce proces jego wzbogacania, w miarę jak zadaję sobie sprawę, ile jeszcze pojęć czeka w kolejce na własną nazwę.

Proces tworzenia wyrazów nie jest skomplikowany, nie wymaga zmiany tematu wyrazu, nie powstają oboczności tematowe, a to wszystko dzięki temu, że sporządziłem jasne zasady dotyczące budowy wyrazów; jest oczywiście kilka wyjątków, ale czym byłoby życie bez wyjątków? :)

Używane końcówki i przyrostki, to:
-ée - końcówka czasowników. Niemal wszystkie czasowniki w bezokoliczniku kończą się właśnie w ten sposób.
-a - końcówka form przypuszczających czasowników.
-o - końcówka przymiotników.
-i - końcówka rzeczowników tzw. "namacalnych" (stosowana do nazw przedmiotów).
-éng - końcówka rzeczowników odczasownikowych, stosowana do nazywania czynności.
-sug - to również końcówka rzeczowników odczasownikowych, ale stosowana nieco inaczej (więcej o tym za chwilę).

Oprócz tych podanych powyżej są jeszcze końcówki deklinacyjne dla wszystkich osób liczby pojedynczej i mnogiej, ale omówię je przy innej okazji.

Przyrostek istnieje jak na razie jeden i jest to przyrostek "ko-" stosowany niegdyś do oznaczania cechy dokonanej (w odróżnieniu od wariantu niedokonanego), ale obecnie zastanawiam się nad sensem jego istnienia i możliwe, że zarzucę jego stosowanie.

Do określania nowych rzeczowników stosuję aż trzy różne końcówki. Ja osobiście powiedziałbym, że tylko trzy, bo zauważam, że przydałoby się ich jeszcze kilka. Przedstawię ich zastosowanie na prostym przykładzie:
czasownik "cée" - widzieć. Rdzeń tego wyrazu, to "c", w tym wypadku wychodzi na to, że rdzeń jest jednoliterowy, zdarza się.
Do tak powstałego rdzenia dodajemy końcówki, po kolei:
-i - rzeczowniki namacalne. Otrzymujemy wyraz "ci", który może oznaczać na przykład "oko", albo "lupę", czy "okulary", ale oczywiście najbardziej odruchową opcją będzie uznanie, że tak powstały wyraz w pierwszej kolejności powinien oznaczać "oko". Wyrazy "lupa", czy "okulary" mogłyby powstać na przykład od wyrazu oznaczającego "poprawę", "wzrok" lub coś podobnego, mógłby też powstać poprzez zapożyczenie, ale staram się nie dokonywać zapożyczeń (to, że mój język jako taki powstał w oparciu o języki europejskie jest już dla mnie wystarczające).
-éng - rzeczowniki odczasownikowe. "Céng" oznaczać będzie "patrzenie", "oglądanie".
-sug - drugi rodzaj rzeczowników odczasownikowych. "Ŝug" będzie oznaczać "widzenie", ale w takim sensie, jak w zdaniu "mieć widzenie z kimś". I jeszcze o pisowni tego konkretnego wyrazu: pamiętajcie, że "c" i "s", to dwa warianty tej samej głoski; postawione obok siebie tworzą podwójną głoskę "s", zapisywaną jako "s" z daszkiem. Za pomocą końcówki -sug można by też utworzyć wyraz "wzrok".

Do tego zestawu końcówek w najbliższym czasie dołączę końcówkę oznaczającą wykonawcę czynności, tak, żeby móc utworzyć np. wyraz "widz".

Dalsze zabawy słowotwórcze są jak najbardziej możliwe. Do wyrazu uprzednio utworzonego dzięki końcówkom można dołączać kolejne. Zasada jest tylko jedna i istnieje ona od początku, stworzona jako zasada dotycząca pierwotnie jedynie wyjątków. Od samego początku uznałem, że jeśli wyraz podstawowy nie kończy się prawidłową końcówką, czyli jest wyjątkiem, wszelkie nowe końcówki należy dodawać łącznie z "r". Dla przykładu: "woda", to w moim języku "vacée", rzeczownik zakończony nietypowo, bo końcówką czasownika. Dlatego słowo "wodny" ma postać "vacéro", ponieważ końcówkę przymiotnikową "-o" należało wspomóc "r". Tę zasadę stosujemy właśnie przy tworzeniu nowych wyrazów, które same były uprzednio utworzone z pomocą końcówek. Wyraz "lupa" można utworzyć od słowa "wzrok" ("ŝug") dodając do niego końcówkę rzeczownika namacalnego "-i". Otrzymamy w ten sposób "ŝugri".

Wszystkie podane tutaj przykłady powstały na potrzeby tego wpisu. Jeśli znajdę słownik (który gdzieś zaginął lata temu; miał postać kilku luźnych kartek, co pewnie bardzo mu w zniknięciu pomogło), sprawdzę, czy na przykład słowo "oko" rzeczywiście miało postać taką, jak zasugerowana dzisiaj. Jeśli natomiast słownika nie znajdę (co jest bardziej prawdopodobne) zabawę ze słowotwórstwem będę mógł zacząć na nowo :)

wtorek, 7 sierpnia 2012

Wymowa i czytanie

W kolejnym wpisie chciałbym przedstawić pisownię, sposób jej czytania oraz wymowę mojego języka. Od razu wspomnę, że na blogu będę posługiwać się głównie transliteracją - dlatego, że sprawdza się równie dobrze, co mój alfabet i ma tę niewątpliwą zaletę, że można się nią posługiwać na komputerze. Jeśli ktoś chciałby kiedyś posłużyć się moim alfabetem, wystarczy, że w miejsce łacińskich liter wstawi ich moje odpowiedniki.

Zacznijmy od prezentacji dźwięków. W moim języku istnieje kilka głosek, których nie ma w języku polskim. Nie, nie martwcie się, nie stworzyłem niczego na kształt języka xhosa (języki mlaskowe), będzie prosto i przyjemnie.
Prezentację nietypowych głosek przeprowadzę w kolejności alfabetycznej, wydaje mi się to najłatwiejsze i mam pewność, że niczego nie przegapię.

  • Na pierwszy ogień idzie "d", które znajduje się w jednej grupie ze swoim bezdźwięcznym odpowiednikiem "t". Ich wymowa jest podobna do polskiej, z tym, że koniuszek języka idzie nieco w tył. W języku polskim podczas wymawiania "t" i "d" koniec języka trzymamy przy zębach (górnych), w moim języku natomiast należy go nieco cofnąć, tak, aby dotknął końca podniebienia twardego (tam, gdzie zaczyna się taki "dołek" w podniebieniu, jeśli cofniecie język, to łatwo wyczujecie). Podobna sytuacja dzieje się w przypadku połączeń spółgłoski "s" z niektórymi samogłoskami - wtedy też język cofamy wgłąb, będzie o tym jeszcze później, przy prezentacji liter alfabetu w transliteracji.
  • Następnym nietypowym dźwiękiem, idąc dalej wzdłuż alfabetu, wydaje się być "h". Sama głoska "h" jest niewinna i niczym się nie wyróżnia. Posiada jednak swoją niecną siostrę, która w języku polskim już nie występuje, a w moim jak najbardziej - mowa o dźwięcznym "h". Nie wiem, jak prosto opisać dźwięczne "h"... to po prostu "h", tyle, że dźwięczne... Spróbujcie. Ryzykujecie co najwyżej gimnastykę aparatu dźwiękowego.
  • Przechodzimy teraz do "r". Wymowa "r" jest jedną z pozostałości fascynacji brzmieniem francuskiego, przyprawioną po mojemu. Wiecie, jak Francuzi wymawiają "r"? Pewnie wiecie, dodajcie tylko do tego nieco twardości, to powinno być ciut bardziej szorstkie niż śpiewna i romantyczna francuszczyzna.
  • Następnym dźwiękiem będzie "y". W moim języku taka samogłoska wprawdzie nie występuje, ale istnieje samogłoska, która brzmi bardzo podobnie, jak dźwięk pomiędzy "u" a "y". Nieco jak niemieckie "u" umlaut, ale nie tak miękko.
  • Pozostała jeszcze kwestia nosówek. W języku polskim mamy dwie nosówki: nosowe "e" (zapisywane "ę") i nosowe "o" (zapisywane "ą"). W moim języku każda samogłoska ma swój wariant nosowy. Każda! A że mam sześć samogłosek, to będzie też sześć głosek nosowych. Nie jest to wcale takie trudne, trzeba jedynie troszkę poćwiczyć buzię i język.

Dodatkowo wspomnieć można o kilku drobnych dźwiękach, wartych odnotowania.

  • Głoska "f" powstaje nieco inaczej - w języku polskim polega ona na przytknięciu górnych zębów do dolnej wargi. W moim języku należy ząbki wyeliminować (niekoniecznie na trwałe) i operować samymi wargami, jakbyśmy dmuchali delikatnie. W ten sposób powstaje delikatna, lekka wersja "f".
  • Dźwięk "la" - w moim języku spółgłoska "l" łączy się z każdą samogłoską w normalny, przewidywalny sposób. Wyjątkiem jest połączenie "l" + "a", w którym "l" przybiera postać wzmocnioną, zaczyna się od uniesienia końca języka do podniebienia, a następnie mocnym mlaśnięciu, przy jednoczesnym wymawianiu dźwięku "la". To trochę tak, jak ta zabawa z dzieciństwa, kiedy udawało się dźwięk jadącego konia (przynajmniej w moim przedszkolu była taka zabawa).
  • Ostatnim chyba ciekawym egzemplarzem będzie głoska "c". Nie łączy się ona nigdy z samogłoskami płynnie, zazwyczaj po niej występuje spółgłoska, a jeśli już ma to być samogłoska, to nie będzie między nimi płynnego połączenia, między "c" a następującą samogłoską nastąpi króciutka przerwa (podobno nazywa się to zwarciem krtaniowym np. tutaj).


Po prezentacji ciekawych dźwięków chciałbym przejść do przedstawienia alfabetu transliteracji. Podam pełny alfabet, w naturalnej kolejności, zatrzymując się przy literach, które wymagają komentarza.
a, b,
c - za pomocą tej litery zapisuje się niektóre warianty głoski "s". Chodzi tu o "sa", "se" i "si", wszystkie z cofniętym końcem języka zapisywane odpowiednio "ca", "cée" i "ci"; pozostałe opcje, czyli "so", "su" i "sy" wymawiane są już tak jak w polskim i zapisywane: "so", "su" oraz "sű",
d - pamiętajcie o cofnięciu końca języka,
e - słabe "e", nie ma wartości fonetycznej, tak zwane fonetyczne zero. Po samogłoskach wymawiane jako płytkie "j", po spółgłoskach nie występuje, spotkać je można jedynie po "n", ale o tym nieco później,
é - mocne "e", wymawiane jak nasze "e",
g, h, i
j - wymawiane jak nasze "ż",
k, l, m, n, o, p,
q - jest wariantem "k"; wymowę ma taką samą, jednak używane w innych połączeniach: "ka", "ke" i "ki", zapisywane jako: "qua", "quée" oraz "qui". Pozostałe warianty, czyli "ko", "ku" i "ky" zapisywane: "ko", "ku" i "kű",
r - wymawiane nieco francusko,
ŕ - tak zapisuje się dźwięczne "h",
s,
ŝ - podwójne "s". Nie można zwyczajnie zapisać tego jako "ss", ponieważ "ss" czyta się jak "z",
t - pamiętajcie o cofniętym końcu języka,
u,
ű - dźwięk pomiędzy "u" i "y",
v - czytane jako "w",
x - czytane jako "ks",
y - czytane jak nasze "j", ale po nim może wystąpić tylko samogłoska, np. dźwięk "aja" należy zapisać "aya", ale już dźwięk "ajn" należy zapisać "aen", wykorzystując słabe "e".

Wieloznaki. Niektóre dźwięki zapisuje się używając dwóch lub więcej liter.
Przykłady:
Wspomniana wcześniej grupa "ka, ke, ki", zapisywana z pomocą "q" oraz "u": "qua, quée, qui".
ck używane do zapisu "k" + spółgłoska, np. "cklo" czyli "klo"
ch czytane jako "sz" (z samogłoskami łączy się tylko z pomocą zwarcia krtaniowego: "cha" przeczytamy jako: "sz'a")
ph, czyli delikatne "f" (delikatne... innego i tak nie ma...)
tse - w ten sposób zapisuje się dźwięk "c". Przy połączeniach z samogłoskami następuje zwarcie krtaniowe: "tsea" czyta się jako "c'a"
u + samogłoska - w takim układzie "u" czytamy jako "ł", np. "ua" czytamy jako "ła"
vhű oraz xhű - w ten sposób zapisuje się dźwięku "wy" i "ksy". Z innymi samogłoskami litery "v" i "x" nie potrzebują już "h" w środku
ss - zapis głoski "z"
lla - w ten sposób (przez podwójne "l") zapisuje się specyficzny wariant spółgłoski "l" w połączeniu z samogłoską "a"
ée - zauważyliście też pewnie, że wygłosowe "e", czyli zawsze na końcu wyrazu, zapisuje się zwyczajowo "ée" i nikt nie wie, dlaczego (tzn. ja wiem, ale nie powiem).

Specyficzna sprawa "n".
"N" jest ciekawą literą. Z jednej strony, przy połączeniach z samogłoskami zachowuje się tak, jak można się tego po niej spodziewać: "na, ni, nu, no" przeczytamy tak samo, jak są zapisane. "N" może jednak wystąpić po samogłosce i wtedy daje jej nosowość: "an, on, un" przeczytamy jako" a~, ą, u~". Jeśli po "n" znajdzie się inna spółgłoska, sytuacja się nie zmieni, nadal "n" będzie tworzyć nosowość. Jeśli jednak znajdzie się tam samogłoska, nosowość zanika: "ana" czytamy jako "ana", a nie jako "a~a". Aby zlikwidować nosowość, mimo braku kolejnej samogłoski, należy wspomóc się słabym "e", które i tak nie ma dźwięku, ale przecież jest samogłoską. Dźwięk "on" zapiszemy więc "one".

Akcent pada zawsze na ostatnią sylabę, mimo odmiany i łączenia wyrazów. W wyniku tego w różnych sytuacjach różne części tego samego wyrazu mogą być akcentowane.

Na zakończenie dzisiejszego wpisu podam jeszcze kilka przykładów wyrazów z mojego języka wraz z objaśnieniem ich wymowy.
suicée - [słisze] - "u" w połączeniu z "i" daje nam dźwięk "łi"; "c" będące wariantem "s" wymawia się wiadomo jak, a dźwięk ten przypomina nieco "sz". Nie ma mowy jednak o pomyłce - prawdziwe "sz", czyli "ch" nigdy nie łączy się płynnie z samogłoskami.
viquém - [wikem] - dźwięk "ke" zapisany z przy użyciu "q" oraz "u".
jibal - [żibal]
jémond - [żemąd] - pamiętajcie o specyficznej wymowie "d"
tuo - [tło] - pamiętajcie o specyficznej wymowie "t"
űcao - [yszao] - znowu mamy tutaj "c" jako wariant "s".

Czy wpis był jasny, zrozumiały? W razie wątpliwości i niedociągnięć z mojej strony, proszę o uwagi.




piątek, 3 sierpnia 2012

Pismo

Czas na drugi wpis (drugiego posta?).
Okazuje się, że pomysł z założeniem bloga nie był wcale tak niemądry, co więcej, wychodzi na to, że nie tylko ja spędzałem w dzieciństwie dużo czasu na wymyślaniu fantastycznego świata wraz z dotyczącymi go szczegółowymi kwestiami. A ponieważ ludzie są różni, to gdy ja zajmowałem się tworzeniem języka, religii i mitologii, ktoś inny precyzował u siebie kwestie polityczne. A wiem jeszcze o co najmniej jednej osobie z zamiłowaniem oddającej się przebywaniu w więcej niż jednym świecie na raz. Bardzo mnie cieszy, że nie ja jeden miałem takie hobby (miałem i mam, nie umarło ono przecież wraz z osiągnięciem dorosłości).

Dziś będzie o piśmie (każdy zdążył się już pewnie zorientować po tytule).
Pierwsze moje próby stworzenia własnego, odrębnego systemu pisma były dość prymitywne, zaledwie kilka liter nieco zmodyfikowanych, nie w celu stworzenia pisma jako takiego, ale "żeby to trochę inaczej wyglądało". Nie było to kilka tych samych liter, w zależności od dnia, nastroju itp. bazgrałem sobie na kawałkach papieru przeróżne warianty. Lubiłem słowa, nadal je lubię, podoba mi się strona wizualna pisma i często zapisywałem sobie zupełnie nic nie znaczące wyrazy po to, żeby móc na nie patrzeć i cieszyć się ich wyglądem.

Przykład notatki zapisanej w wolnej chwili dla samego zapisywania ciekawych słów. Treść nic nie znaczy, chodziło jedynie o formę.
Tu natomiast przykład notatki z wprowadzonymi modyfikacjami w piśmie. Treść, podobnie jak poprzednio, nie posiada znaczenia.



W pewnym jednak momencie postanowiłem pójść o krok dalej i stworzyć pismo dedykowane mojemu językowi, stworzone od podstaw i całkowicie nieczytelne dla osób niewtajemniczonych. Zrobiłem to w ciągu jednego popołudnia, jak już wcześniej wspominałem, przekształcając litery alfabetu łacińskiego. Wyszło całkiem zgrabnie, podobało mi się i z efektu byłem na tyle zadowolony, że alfabet ten przetrwał do dziś (z kilkoma, ledwie może trzema, kosmetycznymi poprawkami na przestrzeni lat), stosuję go prawie na co dzień, na przykład do zapisu listy zakupów, do czynienia wynurzeń natury egzystencjalnej w pamiętniku itp.
No dobrze, pamiętnika nie prowadzę od pewnie dwóch lat, ale inne użycia nadal pozostały. I ciekawostka - alfabet mojego języka jest tak skonstruowany, że z powodzeniem można go stosować do języka polskiego.



Jedna z eksperymentalnych form alfabetu; nigdy się jednak nie przyjęła.



Ostateczna forma alfabetu zapisana jeszcze poziomo. Jest to przykład najbardziej pierwotnego kształtu alfabetu, jeszcze  przed drobnymi poprawkami.


Kwestią z początku nierozstrzygniętą był sposób zapisu i kierunek tekstu. Odruchowo zacząłem posługiwać się nowym alfabetem zapisując litery jedna za drugą, poziomo, od lewej do prawej. Mało rewolucyjnie, prawda? Pomyślałem, że skoro ma to być mój język i moje pismo, to mam prawo do eksperymentowania i próbowania różnych dróg. Ze względu na to, że litery mojego alfabetu mają tylko jedną postać (nie ma rozróżnienia na litery wielkie i małe) oraz że nie łączą się ze sobą i zapisywane są obok siebie oddzielnie, mogłem wypróbować różne kierunki tekstu, ostatecznie decydując się na zapis pionowy, od lewej do prawej. Pionowy chyba dlatego, że to dość poważne odstępstwo, a kierunek lewa-prawa podyktowany jest względami praktycznymi - jestem praworęczny i kierunek odwrotny skutkowałby tym, że sunąłbym dłonią po świeżo zapisanych wyrazach rozmazując atrament. Istnieje jeszcze wprawdzie możliwość pisania od dołu do góry, ale ten sposób okazuje się wyjątkowo niewygodny.


Krótki fragment tekstu w moim języku, zapisany moim alfabetem (kształt obecny).


Tutaj z kolei krótki fragment tekstu w języku polskim zapisany moim alfabetem. 


Sprawa transkrypcji.
Transkrypcja, a jakże, istnieje. Mimo stworzenia alfabetu na początku prac nad moim językiem zapisywałem  wyrazy alfabetem łacińskim (nieco zmodyfikowanym, aby pasował do języka; gdzieniegdzie była kreseczka na "e", tudzież daszek nad "s" itp.). Ponieważ nie przywykłem jeszcze do mojego pisma, łatwiej i szybciej było posługiwać się transkrypcją. Dużo później dowiedziałem się też, że moją transkrypcję powinno się raczej nazywać transliteracją, ponieważ alfabetem łacińskim zapisuje się nie brzmienie moich wyrazów, ale oddaje się ich ortografię w miejsce moich liter wstawiając ich łacińskie odpowiedniki. Sprawia to, że na dobrą sprawę mój język posiada dwa systemy pisma, oba równie dobrze do niego dopasowane. Transkrypcja potrafi być problematyczna właśnie dlatego, że polega na zapisywaniu brzmienia obcych wyrazów, pomijając całkowicie  kwestie ortografii i np. upodobnień międzygłoskowych, które są wyraźnie dostrzegalne, gdy dany język występuje w swoim oryginalnym zapisie. Transliteracja była idealnym rozwiązaniem dla mnie w początkowej fazie tworzenia języka, gdy kwestie połączeń rdzeni i końcówek wyrazów, czy też połączeń między wyrazami, gdzie potrafi dochodzić do upodobnień, czy innych interakcji, musiały być jasne, a nie mogłem sobie jeszcze pozwolić na szerokie zastosowanie mojego pisma (bo za słabo je przyswoiłem).
Przykładowe wyrazy zapisane transliteracją, w nawiasie kwadratowym wymowa i zarazem transkrypcja polska. Tutaj wyraźnie widać, dlaczego transliteracja jest lepszym rozwiązaniem - wiadomo dzięki niej dokładnie, jak dany wyraz zapisywany jest w oryginale.



wtorek, 31 lipca 2012

Początek

Tutaj mam coś wpisać?
Nigdy w życiu (to znaczy, nigdy do tej pory) nie zajmowałem się prowadzeniem bloga. Owszem, czytam regularnie kilka, ale jak dotąd nie zadałem sobie trudu, żeby sprawdzić, jak to wygląda od drugiej strony. A teraz siedzę przed monitorem, i wydaje mi się, że właśnie tworzę pierwszą notkę mojego bloga. Pierwszego. Takiego naprawdę pierwszego.

Ma to być miejsce poświęcone mojemu językowi. Nie, nie temu, którym posługuję się na co dzień (i w tym momencie na przykład też), ale temu, który wymyśliłem i nad którym nadal pracuję. Na przestrzeni lat, jakie upłynęły, odkąd podjąłem decyzję o rozpoczęciu mojego małego, szalonego dzieła spotkałem się z różnymi reakcjami, od zdumienia (połączonego pewnie z telefonem na pogotowie), poprzez brak zainteresowania (połączony z pragnieniem zakupu najnowszej składanki z mega hitami), po zachwyt i słowa: "musisz się tym podzielić!"
Toteż dzielę się, zobaczymy, na ile skutecznie.

Jak to się zaczęło?
Mniej więcej około dwunastego, może trzynastego roku życia moja fascynacja światem fantasy zaczęła przybierać nową formę i manifestować się w codzienności w formie językowych eksperymentów. Początkowo tworzyłem sobie mutacje znanych mi słów i zapisywałem sobie wszystko w jednym miejscu (a przynajmniej starałem się tak robić; po kilku latach zebrałem wszystkie notatki i zapiski w jednej teczce). Przykłady znalezione na, jak mi się wydaje, najstarszym egzemplarzu zapisków:
"dzień" - "isos"; "rok" - "jenner"; "miesiąc" - "monfis".
Z czasem tych wyrazów było więcej, stawały się coraz bardziej odmienne od oryginałów.
Równolegle trwały prace nad pismem. Jako kilkunastolatek nie mogłem pozwolić sobie na wykwintny i wyrafinowany system pisma (za mało miałem pojęcia) i wybór automatycznie padł na alfabet. Mało tego, pójście na łatwiznę oznaczało również, że liter nie tworzyłem od podstaw, ale podle i bezceremonialnie wykorzystałem alfabet łaciński, tak jednak go potraktowałem, że mój alfabet dość mocno odstaje od pierwowzoru. Powstawały też wtedy pierwsze zarysy fikcyjnego świata, w którym mój język mógłby sobie żyć (okazało się to na tyle wciągające, że teraz dysponuję mapą, zarysem systemu religijnego i szczątkową postacią mitologii).

Gdy alfabet świętował swoje któreś z kolei urodziny przyszedł czas na język jako taki. Było to już na początku liceum, miałem za sobą lata nauki angielskiego i niemieckiego, co dało mi (nikłe, ale jednak) pojęcie o tym, jak zachowują się i funkcjonują języki. To naprawdę pomogło. Zafascynowany brzmieniem francuskiego i zniechęcony perspektywą żmudnej nauki tegoż, postanowiłem, że stworzę własny, tym bardziej, że miałem przecież kiedyś stworzyć język dla wymyślonego świata. W obecnej swojej formie mój język mało ma wspólnego z francuskim, ale nikłe ślady pozostały (w wymowie, bo gramatyka francuska nigdy nie była dla mnie inspiracją), pewnie kiedyś o nich wspomnę.

I to byłoby na tyle, jeśli chodzi o początki. Wydaje mi się, że wpis się udał (mam na myśli kwestie techniczne... treść nie każdego pewnie zainteresuje).